#8 "Władca Cieni" Cassandry Clare, czyli jak autorzy niszczą ludziom życie



Daawno mnie tutaj nie było. Na szczęście udało mi się znaleźć trochę czasu, aby napisać coś nowego. Tym razem chciałabym Wam opowiedzieć o tym, jak Cassandra Clare doprowadziła mnie do płaczu...

Ale zacznijmy od początku: "Władca Cieni" to drugi tom trylogii Mroczne Intrygi, opowiadającej o losach Emmy Carstairs, Nocnej Łowczyni. Bardzo długo czekałam na tą powieść i nareszcie jestem po jej lekturze. Ostrzegam, że pojawią się tutaj spoilery z pierwszej części, więc czytacie na własną odpowiedzialność ;)  Książka opowiada nam o losach Emmy oraz rodziny Blackthornów po tym, jak zginął Malcolm, a Anabel przebudziła się do życia gdzieś w odmętach morskiej toni. Zaczyna się dziać coś dziwnego- morskie demony pojawiają się tam, gdzie nigdy wcześniej ich nie było, a we wszystko wydaje się być zamieszany Ciemny Dwór. Okazuje się, że tak naprawdę nic nie jest takie, jakby się nam wydawało... W międzyczasie do Instytutu przybywają Centurioni poszukujący zwłok Malcolma oraz Czarnej Księgi Umarłych, a wśród Nefilim rozwija się Kohorta- organizacja mająca na celu rejestrowanie Podziemnych i powrót do "starych, dobrych czasów" Nocnych Łowców. 

W tym tomie bardzo spodobało mi się to, że poznajemy lepiej całe rodzeństwo Juliana, a także samego Kita czy Kierana. Każdy miał tutaj swoją rolę do odegrania, każdy miał swoje charakterystyczne cechy i swoje zmartwienia, co zawsze doceniam. Zdarzyło się również coś, czego się kompletnie nie spodziewałam, mianowicie byłam zadowolona z wątku Marka i Kierana! W pierwszej części oboje mnie denerwowali, sama do końca nie wiedziałam dlaczego, tutaj za to było o wiele lepiej. Jeśli jednak już wspomniałam o tych bohaterach, nie mogę pominąć jednej, za to naprawdę znaczącej wady, która drażniła mnie w tej książce. Ja nie wiem, co przyszło do głowy pani Clare, ale relacje pomiędzy bohaterami w tej książce przypominają po prostu zagmatwaną telenowelę. W pewnym momencie po prostu wybuchłam głośnym śmiechem, bo nie potrafiłam uwierzyć w to, co czytam...
Ale zostawmy to. Może to przez mój sentyment do powieści Clare, a może przez to, co stało się później, ale ja już zapomniałam o tym, jak bardzo byłam rozczarowana. Kolejny raz przekonałam się, że autorka potrafi pisać naprawdę przepięknie. Nad niektórymi scenami po prostu się rozpływałam: choćby czytając niektóre mroczniejsze sceny z perspektywy Juliana czy sceny pomiędzy nim a Emmą, lub te z Anabel... Kolejną rzeczą, która bardzo mnie urzekła, są te wszystkie smaczki dotyczące ukochanych przeze mnie "Diabelskich maszyn". Przenosimy się tutaj bowiem na dłuższy czas do Instytutu Londyńskiego, gdzie towarzyszy nam Jessamine, a w książkach z biblioteki widnieją podpisy Willa Herondale'a. Zresztą, nie będę więcej zdradzać ;) Ale to nie koniec zalet! Autorka po raz kolejny powraca do bohaterów dobrze nam znanych, czyli Clary, Jace'a, Aleca i Magnusa oraz Tessy i Jema. Zaczyna się dziać coś dziwnego, czego rozwiązania tak naprawdę nie otrzymujemy w tym tomie i na którego będziemy musieli czekać kolejny rok lub dwa...

I właśnie teraz przechodzę do zakończenia. Do zakończenia, na myśl o którym znów mam łzy w oczach. Do zakończenia, którym Cassandra Clare zniszczyła WSZYSTKO.  Nie wiem, dlaczego ona to zrobiła. Nawet gdyby przed lekturą drugiej części ktoś powiedział mi, co się stanie, przypuszczam, że nie wstrząsnęłoby mną to tak bardzo, jak teraz. Bo sposób, w jaki to zrobiła...

Nie mam pojęcia, co mogłabym jeszcze dodać, więc po prostu ocenię:
Moja ocena: 8,5/10 ♥

Komentarze

  1. Hej!
    Widzę, że dopiero się rozkręcasz i całkiem fajnie to u ciebie wygląda, jednak jeśli mogłabym coś zasugerować: to wszystko (recenzja) będzie wyglądać o wiele lepiej kiedy wyrównasz tekst do lewej lub go wyjustujesz. Wyśrodkowany sprawia wrażenie wiersza i na dłuższa metę nie czyta się tego zbyt dobrze – wyrównanie do lewej jest o wiele przyjemniejsze dla oka ;)
    Jeśli zaś chodzi o samą książkę: jeszcze nie miałam okazji jej przeczytać, choć pierwszy tom jest już za mną, więc pewnie niedługo to zrobię. Uwielbiam uniwersum utworzone przez Clare, jestem wprost zakochana w jej świecie i strasznie ciekawi mnie jak to się dalej potoczy <3

    Pozdrawiam cieplutko^^
    Kinga z bloga Książki bez tajemnic

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam "Panią Noc", która zachwyciła mnie i rozkochała w sobie. Z niecierpliwością czekałam na "Władcę cieni", a niestety do dziś go nie przeczytałam. Słyszałam jednak, że jest bardzo dobry, co podkreśla również twoja recenzja. Nie mogę się doczekać tej dawki emocji. Słyszałam coś, że pani Clare popełniła tutaj trójkąt i sama nie wiem co mam na razie o tym myśleć.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama nie wiem czy można nazwać to trójkątem, ale w tej książce relacje są tak skomplikowane... :D Jednak poza tym jest naprawdę dobry ♥

      Usuń

Prześlij komentarz